Kiedy wracam od wód, u których przebywałam - prawie, jak Balsam, na pewno jednak nie u tych samych - wita mnie Wasz zgodny intelektualny chór i dopiero teraz, choć powinno się to było zdarzyć u zarania pobytu na Północy, zdaję sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam, odcięta od naszego chleba powszedniego, od strawy duchowej odsunięta, owinięta w zmokłe kwieciste kretony, judeokorzeń mająca w dogłębnie zobojętniałej rzyci.
Powinnam cofnąć ostatnią frazę, nadającą się jedynie ku uciesze gawiedzi na sztubackie dowcipy, tuszę mimo wszystko, że znawcy i badacze odwiecznej kultury morza wewnętrznego, tacy jak Wy nie dadzą się złapać na lep niewczesnych aluzji bla bla bla.
No więc tak: Ulissesa przeczytałam pacholęciem, z dużą radością i nie bardzo rozumiałam, dlaczego on niby taki trudny i o co chodzi. Czasem chwyta mnie ochota, żeby wrócić do tych rozmaitych lektur pokoleniowych, wykonać coś w rodzaju przewartościowania, jak Anumlik, mam jednak podobnie, jak Adomi - rozpoczęte książki kończę, choćby ze zgrzytaniem. Nie skończyłam tylko czegoś dziwnego, niejakiego Coelho ("Na brzegu rzeki Piedry coś tam, coś tam"). To znaczy, owszem, skończyłam bardzo szybko, już po jakiejś piętnastej stronie.
Dużo jest tego, czego jeszcze nie znam i też mi żal, że nie zdążę. Wracam tylko do tego, co bardzo lubię.
Miałam iść do znajomych na finał, jako że telewizja nadal nie działa, ale burza. A pies panikuje przy burzy i żal mi było go zostawiać. Ponadto kibicowałam Włochom, tymczasem coś mi mówiło, że wygrają Hiszpanie. Ileż rozczarowań może znieść ludzkie serce w ciągu trzech tygodni.
Powiem tylko, że dobrze jest choć raz na jakiś czas przekonać się, ile jest nieba, ile białego piasku, drobniejszego niż kaszka manna, spotkać ludzi z dawnych lat, chodzić kilometrami z wiatrem i pod wiatr, nie myśleć o niczym, nie czekać na nic. Reset.
Miaukota, trzymam kciuki. Nie bardzo wiem, za co, ale trzymaj się.
Powinnam cofnąć ostatnią frazę, nadającą się jedynie ku uciesze gawiedzi na sztubackie dowcipy, tuszę mimo wszystko, że znawcy i badacze odwiecznej kultury morza wewnętrznego, tacy jak Wy nie dadzą się złapać na lep niewczesnych aluzji bla bla bla.
No więc tak: Ulissesa przeczytałam pacholęciem, z dużą radością i nie bardzo rozumiałam, dlaczego on niby taki trudny i o co chodzi. Czasem chwyta mnie ochota, żeby wrócić do tych rozmaitych lektur pokoleniowych, wykonać coś w rodzaju przewartościowania, jak Anumlik, mam jednak podobnie, jak Adomi - rozpoczęte książki kończę, choćby ze zgrzytaniem. Nie skończyłam tylko czegoś dziwnego, niejakiego Coelho ("Na brzegu rzeki Piedry coś tam, coś tam"). To znaczy, owszem, skończyłam bardzo szybko, już po jakiejś piętnastej stronie.
Dużo jest tego, czego jeszcze nie znam i też mi żal, że nie zdążę. Wracam tylko do tego, co bardzo lubię.
Miałam iść do znajomych na finał, jako że telewizja nadal nie działa, ale burza. A pies panikuje przy burzy i żal mi było go zostawiać. Ponadto kibicowałam Włochom, tymczasem coś mi mówiło, że wygrają Hiszpanie. Ileż rozczarowań może znieść ludzkie serce w ciągu trzech tygodni.
Powiem tylko, że dobrze jest choć raz na jakiś czas przekonać się, ile jest nieba, ile białego piasku, drobniejszego niż kaszka manna, spotkać ludzi z dawnych lat, chodzić kilometrami z wiatrem i pod wiatr, nie myśleć o niczym, nie czekać na nic. Reset.
Miaukota, trzymam kciuki. Nie bardzo wiem, za co, ale trzymaj się.