Dowiedziawszy się, że osoba nie ma ust, agent Tomek przyoblekł oblicze w bolesny uśmiech, pierwszy nieoperacyjny grymas twarzy od czasów Kazimierza, kiedy to dowiedział się ile kosztuje willa Kwaśniewskich:
-- Nie ma ekscelencja ust? To niedobrze. Budziłem ekselencję tego poranka pocałunkami, jeśli to nie były usta, jako agent intymny jestem skończony.
-- Co macie na myśli Kaczmarek?
-- Proszę nie mówić nic więcej, nie wiadomo co naprawdę się dzieje gdy ekscelencja wypowiada kolejne słowa.
Agent zbliżył się do okna. Wszedł na częściowo odarty z farby parapet. Ujrzał Aleje, ale nie ujrzał Wisły, znaczy było koryto, ale nie było wody. Ujrzał zagubiony od drogiego szampana odłam orszaku gości weselnych córki Kwaśniewskich i przyszedł mu do głowy pewien pomysl, ale przypomniał niedawne wypadki i postąpił krok do przodu:
-- Poczekajcie, Kaczmarek, a jeśli to jednak były usta?
-- Jestem zrujnowany, ekscelencjo, już samym tym, że są wątpliwości. Proszę budzić Polskę, a ja rzucę sie w tę otchłań.
-- Nie róbcie tego Kaczmarek, pokochałem was jak syna. Wy nie macie rozumu, ja nie mam ust, będziemy się uzupełniać.
