@ marzencic
dzieci rządzą słowotwórczo!
ps.
może coś?
Brodzisław W. był dobrowolnym uciekinierem z Pojemnika , lecz nie takim sobie zwykłym. Był bowiem tym Brodzisławem, o którym wprawdzie nikt jeszcze nie wiedział, ale niewykluczone że mógł się wkrótce dowiedzieć, że to właśnie On swą decyzją mógł zmienić losy Wszechświata i Okolic. Wędrował więc swoim borem, lasem i polami z marnym tobołkiem wiszącym za plecami na ledwo sękatym badylu, czasami , dla dodania sobie animuszu jodłując a to smętnie, a to radośnie . W tobołku była cebula, czosnek, sól i bochenek chleba, typowe menu ideowego samo wygnańca.
Jeszcze do niedawna jedynym problemem Brodzisława M. był fakt, że nikt nie wysłał za nim listu gończego, lecz teraz to się chyba już zmieniło. Wprawdzie wkalkulował to w ryzyko ucieczki, ale już za siódmym wzgórzem i siódmą rzeką zaczął zastanawiać się nad tym, co z nim będzie i jego Misją ,gdy nikt go nie będzie szukał, nawet jeśli napadnie go jakiś leming lub porwie obwoźny handlarz ideowych organów, w tym płciowych. Ponieważ do tej pory nie spotkał jeszcze ani jednych ani drugich, instynktownie przeczuwał, że prawdopodobieństwo pożarcia lub stania się jednym wielkim organem będzie rosło z każdym krokiem tej wędrówki, a nie po to przecież postanowił zostać uciekinierem.
Zwykły brud wewnętrzno podróżny nie stanowił dla Brodzisława szczególnego problemu, stanowił bowiem element starannie opracowanej taktyki a być może i strategii obronnej, ratującej przed watahami lemingów i organistów. I to nie tylko tych zwykłych, uroczo przytulnych futrzaków lub dyskretnie zaprzanych organistów, lecz także tych o manierach zwyrodniałych , krwiożerczych bestii, dla których każdy emigrant wewnętrzny w podróży stanowił zarówno przekąskę jak i obiekt wyuzdanej zabawy tete a tete. Stąd też fetor jego czosnkowo-cebulowego menu wiódł się za i przed nim już na wiele mil, a nawet wiorst. Mijając z rzadka rozsiane przysiółki widział wyraźną odrazę w twarzach mijanych tubylców, ale wiedział, że przeżyje, nawet jeśli w końcu nazwą go Brodzisławem Wildszwajnem
dzieci rządzą słowotwórczo!
ps.
może coś?
Brodzisław W. był dobrowolnym uciekinierem z Pojemnika , lecz nie takim sobie zwykłym. Był bowiem tym Brodzisławem, o którym wprawdzie nikt jeszcze nie wiedział, ale niewykluczone że mógł się wkrótce dowiedzieć, że to właśnie On swą decyzją mógł zmienić losy Wszechświata i Okolic. Wędrował więc swoim borem, lasem i polami z marnym tobołkiem wiszącym za plecami na ledwo sękatym badylu, czasami , dla dodania sobie animuszu jodłując a to smętnie, a to radośnie . W tobołku była cebula, czosnek, sól i bochenek chleba, typowe menu ideowego samo wygnańca.
Jeszcze do niedawna jedynym problemem Brodzisława M. był fakt, że nikt nie wysłał za nim listu gończego, lecz teraz to się chyba już zmieniło. Wprawdzie wkalkulował to w ryzyko ucieczki, ale już za siódmym wzgórzem i siódmą rzeką zaczął zastanawiać się nad tym, co z nim będzie i jego Misją ,gdy nikt go nie będzie szukał, nawet jeśli napadnie go jakiś leming lub porwie obwoźny handlarz ideowych organów, w tym płciowych. Ponieważ do tej pory nie spotkał jeszcze ani jednych ani drugich, instynktownie przeczuwał, że prawdopodobieństwo pożarcia lub stania się jednym wielkim organem będzie rosło z każdym krokiem tej wędrówki, a nie po to przecież postanowił zostać uciekinierem.
Zwykły brud wewnętrzno podróżny nie stanowił dla Brodzisława szczególnego problemu, stanowił bowiem element starannie opracowanej taktyki a być może i strategii obronnej, ratującej przed watahami lemingów i organistów. I to nie tylko tych zwykłych, uroczo przytulnych futrzaków lub dyskretnie zaprzanych organistów, lecz także tych o manierach zwyrodniałych , krwiożerczych bestii, dla których każdy emigrant wewnętrzny w podróży stanowił zarówno przekąskę jak i obiekt wyuzdanej zabawy tete a tete. Stąd też fetor jego czosnkowo-cebulowego menu wiódł się za i przed nim już na wiele mil, a nawet wiorst. Mijając z rzadka rozsiane przysiółki widział wyraźną odrazę w twarzach mijanych tubylców, ale wiedział, że przeżyje, nawet jeśli w końcu nazwą go Brodzisławem Wildszwajnem