9.
Była to najgorsza noc w życiu Klementyny. Fragmenty podsłuchanej rozmowy przeszywały jej świadomość jak gorące żelazo:
"-- A jeśli ktoś dostrzeże oczywistości, zacznie posługiwać się logiką i skutecznie się bronić?"
"-- W tym kraju nikt się nie będzie bronił, fundamenty zostały podważone i nikt już ich nie pozbiera."
"Bezmyślni, wtórni, źli i wkurwieni tę ziemię zamieszkują" "...nie ma innych!... Muszą zginąć."
Na bogów! żeby choć w jednym zadać tym świńskim ryjom kłam! Zali prócz Szymborskiej i Konwickiego, nie masz w nas niczego przekonywującego, jednego bodaj promienia jasności, jeno sam bełkot?"
Zmęczona do szpiku kości, Klementyna zaczęła roić w malignie o jakichś postaciach. Owe postaci dokazywały jak w serialu, mówiły rzeczy z gruntu nieśmieszne, a wszystkim chodziło o Gustavo Domenici. Ten czekał na ratunek Klementyny, ale kardynał w czerwonych skarpetkach trzymał ją za ramiona:
-- Za póżno, co powikłane to uwikłane i rozwikłać sie nie da.
Halszka śmiała się i wtórowała kardynałowi. Po czym wszyscy poczęli krzyczeć: "Za późno! za późno! za późno!" - i ubrawszy Gustavo w suknię w kolorze lila, zniknęlii z nim gdzieś w ciemnościach.
Noc nie miała końca, mniszka czuła się chora, niepoprawnie zbudowana i chciała wołac karczmarzycę Beatę, żeby jej nawrzucać, ale jakoś dotrwała do świtu.
Ruszyła koleją, a potem piechotą na wschód w kierunku jąśniejącego horyzontu. Zewnętrzny organ wskazywał jej teraz nieprzystojnie drogę, powodowując przy tym wychył do przodu; wewnętrzny przygniatał do ziemi, co w sumie sprawiało, że mniszka szła na ugiętych nogach. Parskała czemuś przez hymen, jakby na pogodę. Zaczęła śpiewać czeskie pieśni ironiczne i biesiadne.
Na horyzoncie coraz bardziej jaśniało. Przestała śpiewać, nogi się jej wyprostowały, ale organ zasłaniał jej teraz widok z jakiejś tajnej ekscytacji. Zaklinowała się zatem o niskie rozwidlenie pnia drzewa, co pozwoliło jej odgiąć tułów od organu na tyle, że mogła zerknąć bez przeszkód na jasny jak dzień horyzont:
-- A cóż to, Tesco pobudowali?
Istonie, od wzgórza jechało luźnym dzwonkiem kalmara i Delikate Premium.
Klementyna patrzyła ze zdumieniem nie wiedząc co ma przed oczami.
Wtem od zachodu nadszedł zdziecinniały biskup z podwórkowym kółkiem różańcowym.
-- Wasza ekscelencjo, a co to za zapach?
-- Sanktuarium radiomaryjne.
-- Chwała na wysokości.
Klementyna opanowała wzwód, a za nią pomylony biskup. Drzewo złamało się jednak i zwaliło na ziemię uwalniając kółko od biskupa.
Była to najgorsza noc w życiu Klementyny. Fragmenty podsłuchanej rozmowy przeszywały jej świadomość jak gorące żelazo:
"-- A jeśli ktoś dostrzeże oczywistości, zacznie posługiwać się logiką i skutecznie się bronić?"
"-- W tym kraju nikt się nie będzie bronił, fundamenty zostały podważone i nikt już ich nie pozbiera."
"Bezmyślni, wtórni, źli i wkurwieni tę ziemię zamieszkują" "...nie ma innych!... Muszą zginąć."
Na bogów! żeby choć w jednym zadać tym świńskim ryjom kłam! Zali prócz Szymborskiej i Konwickiego, nie masz w nas niczego przekonywującego, jednego bodaj promienia jasności, jeno sam bełkot?"
Zmęczona do szpiku kości, Klementyna zaczęła roić w malignie o jakichś postaciach. Owe postaci dokazywały jak w serialu, mówiły rzeczy z gruntu nieśmieszne, a wszystkim chodziło o Gustavo Domenici. Ten czekał na ratunek Klementyny, ale kardynał w czerwonych skarpetkach trzymał ją za ramiona:
-- Za póżno, co powikłane to uwikłane i rozwikłać sie nie da.
Halszka śmiała się i wtórowała kardynałowi. Po czym wszyscy poczęli krzyczeć: "Za późno! za późno! za późno!" - i ubrawszy Gustavo w suknię w kolorze lila, zniknęlii z nim gdzieś w ciemnościach.
Noc nie miała końca, mniszka czuła się chora, niepoprawnie zbudowana i chciała wołac karczmarzycę Beatę, żeby jej nawrzucać, ale jakoś dotrwała do świtu.
Ruszyła koleją, a potem piechotą na wschód w kierunku jąśniejącego horyzontu. Zewnętrzny organ wskazywał jej teraz nieprzystojnie drogę, powodowując przy tym wychył do przodu; wewnętrzny przygniatał do ziemi, co w sumie sprawiało, że mniszka szła na ugiętych nogach. Parskała czemuś przez hymen, jakby na pogodę. Zaczęła śpiewać czeskie pieśni ironiczne i biesiadne.
Na horyzoncie coraz bardziej jaśniało. Przestała śpiewać, nogi się jej wyprostowały, ale organ zasłaniał jej teraz widok z jakiejś tajnej ekscytacji. Zaklinowała się zatem o niskie rozwidlenie pnia drzewa, co pozwoliło jej odgiąć tułów od organu na tyle, że mogła zerknąć bez przeszkód na jasny jak dzień horyzont:
-- A cóż to, Tesco pobudowali?
Istonie, od wzgórza jechało luźnym dzwonkiem kalmara i Delikate Premium.
Klementyna patrzyła ze zdumieniem nie wiedząc co ma przed oczami.
Wtem od zachodu nadszedł zdziecinniały biskup z podwórkowym kółkiem różańcowym.
-- Wasza ekscelencjo, a co to za zapach?
-- Sanktuarium radiomaryjne.
-- Chwała na wysokości.
Klementyna opanowała wzwód, a za nią pomylony biskup. Drzewo złamało się jednak i zwaliło na ziemię uwalniając kółko od biskupa.