III. W dzień, w którym wybrano Tuska na prezydenta Rady Europejskiej, Waszczykowskiemu osiwiały jaja. Od dawna był siwy na głowie, ale tak się składało, że dotąd tylko tam. Wydarzenie nie miało mieć wpływu na życie seksualne prawicowego posła, bo mieć wpływu nie mogło, ale trudno uznać gwałtowne posiwienie jaj za zupełny drobiazg.
Były wiceminister spraw zagranicznych, niegdyś częsty gość rządowych gmachów Waszyngtonu, odrzucił myśl o farbowaniu, ale dopiero po dłuższych rozważaniach, co, nawiasem mówiąc, tłumaczy dlaczego gościem administracji waszyngtońskiej, ani żadnej innej już nie bywał.
Bardziej niż zwykle przygnębiony, poseł odwołał wszystkie poranne i popołudniowe spotkania:
-- Wszystko jedno, proszę im wszystkim powiedzieć, że musiałem wyjechać na Ukrainę.
Mimo wrześniowego zimna, Waszczykowski przeniósł się z kawą na taras. Włączył ogrzewanie gazowe i wrócił do wnętrza po komputer. Sprawdził ulubione gazety, głównie te, w których gwałtownie podważano wagę stanowiska Prezydenta Rady. Dymisjonowany wiceminister rozsiadł się wygodnie w narastającym cieple bijącym od wielkiej lampy gazowej w kształcie parasola. Kiedy nie odrywając wzroku od ekranu sięgnął po kawę, trafił w próżnię, przemieścił dłoń w lewo i w prawo, w tył i w przód, nawet nieco w górę i, już zupełnie bezsensownie, pod blat. Wreszcie wyprostował się i sięgnął wzrokiem ponad krawędź ekranu.
Piękna, zapewne trzydziestoparoletnia blondynka o uroczym, ale osobliwie stanowczym kroju ust, delektowała się kawą Waszczykowskiego. Zrazu wzrok kierowała ku wnętrzu domu, jakby była zupełnie sama i jakby kawa była jej wyłączną własnością, ale potem brutalnie przeniosła wzrok zupełnie gdzie indziej. Miast podnieść pełen urażonej godności rwetest, Waszczykowski w najwyżyszm pośpiechu ogarnął się szlafrokiem i powiedział rzecz pozbawioną sensu w każdej sytuacji, ale w tej po prostu kompromitującą:
-- Nie podglądajcie mnie.
-- Gdybym się nie farbowała, sama byłabym siwa jak pieprzona ruska wiewiórka.
Waszczykowskiego nie zdziwiło ani dziwaczne porównanie, ani nie zastanowiła strategiczna niejasność co do tego gdzie znajdowałaby się siwizna. Zdumiał go jedynie fakt, że blondynka mówiła najczystszą, jeśli tak się można wyrazić, Amerykańszczyzną, z delikatnym, brooklińskim akcentem.
-- Bardzo dobrze, że już im powiedziałeś, że jedziesz na Ukrainę.
Były wiceminister spraw zagranicznych, niegdyś częsty gość rządowych gmachów Waszyngtonu, odrzucił myśl o farbowaniu, ale dopiero po dłuższych rozważaniach, co, nawiasem mówiąc, tłumaczy dlaczego gościem administracji waszyngtońskiej, ani żadnej innej już nie bywał.
Bardziej niż zwykle przygnębiony, poseł odwołał wszystkie poranne i popołudniowe spotkania:
-- Wszystko jedno, proszę im wszystkim powiedzieć, że musiałem wyjechać na Ukrainę.
Mimo wrześniowego zimna, Waszczykowski przeniósł się z kawą na taras. Włączył ogrzewanie gazowe i wrócił do wnętrza po komputer. Sprawdził ulubione gazety, głównie te, w których gwałtownie podważano wagę stanowiska Prezydenta Rady. Dymisjonowany wiceminister rozsiadł się wygodnie w narastającym cieple bijącym od wielkiej lampy gazowej w kształcie parasola. Kiedy nie odrywając wzroku od ekranu sięgnął po kawę, trafił w próżnię, przemieścił dłoń w lewo i w prawo, w tył i w przód, nawet nieco w górę i, już zupełnie bezsensownie, pod blat. Wreszcie wyprostował się i sięgnął wzrokiem ponad krawędź ekranu.
Piękna, zapewne trzydziestoparoletnia blondynka o uroczym, ale osobliwie stanowczym kroju ust, delektowała się kawą Waszczykowskiego. Zrazu wzrok kierowała ku wnętrzu domu, jakby była zupełnie sama i jakby kawa była jej wyłączną własnością, ale potem brutalnie przeniosła wzrok zupełnie gdzie indziej. Miast podnieść pełen urażonej godności rwetest, Waszczykowski w najwyżyszm pośpiechu ogarnął się szlafrokiem i powiedział rzecz pozbawioną sensu w każdej sytuacji, ale w tej po prostu kompromitującą:
-- Nie podglądajcie mnie.
-- Gdybym się nie farbowała, sama byłabym siwa jak pieprzona ruska wiewiórka.
Waszczykowskiego nie zdziwiło ani dziwaczne porównanie, ani nie zastanowiła strategiczna niejasność co do tego gdzie znajdowałaby się siwizna. Zdumiał go jedynie fakt, że blondynka mówiła najczystszą, jeśli tak się można wyrazić, Amerykańszczyzną, z delikatnym, brooklińskim akcentem.
-- Bardzo dobrze, że już im powiedziałeś, że jedziesz na Ukrainę.