W ośrodku zapadła niedobra cisza. Aspirant Pastewny, jak każdej nocy zdejmował koszulę i liczył pieniądze, powoli, po polsku, hiszpańsku, do przodu i do tyłu, z niemieckimi wtrąceniami, tak jak Generał Grobosław Nemo-Niznański lubił najbardziej.
Natomiast urzędującemu niepodal Ministrowi liczenie nie było w głowie. Mimo blielizny operacyjnej ze złotogłowia, którą dostal z góry za szczególne osiągnięcia modlitewne i śledcze, trapiła go ta niezdrowa cisza panująca nocą w najlepszym ośrodku wydobywczym w tej części Europy.
-- Powiedzcie, generale, ilu agentów wyszło z tej zupy?
-- Trzech.
-- Z czego, wedle zeznań oskarżonej, była ta sopa fragrante?
-- Z kostek rosołowych, kalafiora.
-- Dość. Czy uszczegółowiliście, o jakie kostki chodziło?
-- To się rozumie samo przez się, panie ministrze, nie ma instrukcji, żeby uszczegóławiać w zakresie przedmiotowych kostek.
-- Gdzie wobec tego jest kapelan, czwarty uczestnik desantu w szpitalu Bródnowskim?
-- Czy zmienić instrukcje odnośnie kostek, panie ministrze?
-- Nie ma potrzeby, instrukcje są dobre, ale zawsze po akcji należy odliczać.
Pastewnemu jako pierwszemu przyszło do głowy, że cisza panująca w ośrodku może się wiązać z faktem, że przedmiotowych kostek jednak nie uszczegółowiono i Mirka wyjęła z pleców kapelana siekierę. Jednego pojąć jednak nie mógł:
-- Ale dlaczego kapelan-redemptorysta miał w plecach siekierę?
-- Nie jest powiedziane, że ją miał zanim spotkał Mirkę. Wiadomo jedynie, że nie wyszedł z zupy.
-- Skąd wiadomo, że w ogóle była jakaś siekiera?
-- To dlaczego tak tu cicho, Pastewny?
Pastewny, Generał i Minister wiedzieli, że jeśli śledztwo nie posuwa się w pożądanym kierunku, a tym przypadku posuwało się w fatalnym bo Mirka wiedziała i mówiła za dużo, należy zacząć od pytań podstawowych i najlepiej o świcie. Uzbrojeni po zęby weszli w trybie najlepszej policji nowojorskiej do celi Mirki, która miała teraz dla siebie całe usłane trupem piętro:
-- Nazwisko, imię i nazwisko.
-- Giertych, Roman Giertych.
![]()
![]()
Natomiast urzędującemu niepodal Ministrowi liczenie nie było w głowie. Mimo blielizny operacyjnej ze złotogłowia, którą dostal z góry za szczególne osiągnięcia modlitewne i śledcze, trapiła go ta niezdrowa cisza panująca nocą w najlepszym ośrodku wydobywczym w tej części Europy.
-- Powiedzcie, generale, ilu agentów wyszło z tej zupy?
-- Trzech.
-- Z czego, wedle zeznań oskarżonej, była ta sopa fragrante?
-- Z kostek rosołowych, kalafiora.
-- Dość. Czy uszczegółowiliście, o jakie kostki chodziło?
-- To się rozumie samo przez się, panie ministrze, nie ma instrukcji, żeby uszczegóławiać w zakresie przedmiotowych kostek.
-- Gdzie wobec tego jest kapelan, czwarty uczestnik desantu w szpitalu Bródnowskim?
-- Czy zmienić instrukcje odnośnie kostek, panie ministrze?
-- Nie ma potrzeby, instrukcje są dobre, ale zawsze po akcji należy odliczać.
Pastewnemu jako pierwszemu przyszło do głowy, że cisza panująca w ośrodku może się wiązać z faktem, że przedmiotowych kostek jednak nie uszczegółowiono i Mirka wyjęła z pleców kapelana siekierę. Jednego pojąć jednak nie mógł:
-- Ale dlaczego kapelan-redemptorysta miał w plecach siekierę?
-- Nie jest powiedziane, że ją miał zanim spotkał Mirkę. Wiadomo jedynie, że nie wyszedł z zupy.
-- Skąd wiadomo, że w ogóle była jakaś siekiera?
-- To dlaczego tak tu cicho, Pastewny?
Pastewny, Generał i Minister wiedzieli, że jeśli śledztwo nie posuwa się w pożądanym kierunku, a tym przypadku posuwało się w fatalnym bo Mirka wiedziała i mówiła za dużo, należy zacząć od pytań podstawowych i najlepiej o świcie. Uzbrojeni po zęby weszli w trybie najlepszej policji nowojorskiej do celi Mirki, która miała teraz dla siebie całe usłane trupem piętro:
-- Nazwisko, imię i nazwisko.
-- Giertych, Roman Giertych.
