Dyskutuję najwyraźniej sama ze sobą, ale to nie nowość.
Wzruszyłam się wielce, muszę zatem dopisać te słowa, bowiem odkryłam właśnie Wasze posty, dopisane pod "Maryją", a przed "Tatianą" (jak się zastanowić, brzmi to zgoła dziwnie).
Ob.Ciachu, dziękuję za wyrazy uznania! Oświadczam z całą mocą, że byłam, widziałam, ba! obcowałam nawet werbalnie z Kobietą Wypełzłą, owej nocy, na stacji PKP Koluszki.
Były to czasy, kiedy ledwie parę razy wypuszczono mnie samopas z domu, dopiero zaczynały się te hardcorowe wyprawy rzeźnią (godzina 22.11 - ruszał osobowy w relacji Warszawa Centralna - Zakopane, pod Tatrami lądowało się jakoś po siódmej rano, w sam raz na śniadanie w postaci boskiego omleta z truskawkami, w barze mlecznym na ulicy Kościuszki), dziwne i straszliwe podróże rozklekotanym pociągiem z Warszawy do Pucka i inne apokaliptyczne wydarzenia, w rodzaju kolejowego błąkania się zimową nocą między Przemyślem, Bielsko-Białą, a Krakowem, gdzie ostatnie grosze wydawało się na bilet do muzeum, trwała bowiem właśnie wystawa Witkacego, za to nie było już pieniędzy na jedzenie, więc placki ziemniaczane w barze mlecznym i dwa cudze, nie dokończone, ale bardzo czysto wyglądające naleśniki z serem...
Otóż - to wszystko było jeszcze pieśnią niezbyt zresztą odległej przyszłości. Koluszki były na początku tej drogi i jako takie uderzyły mocno po oczach i po pamięci. Widzę je nieomal z fotograficzną dokładnością.
Kobieta Wypełzła serwowała mi herbatę, tym wprawnym, posuwistym ruchem, który oznaczał, iż zna ona swój zawód i posiada bogate doświadczenie, w sam raz na tyle, żeby okazywać lekką wzgardę każdemu petentowi, szurając mu w nos, czym tam zamówił był pierwej. Na tyle jednak zgrabnie, że ani kropla ze szklanki nie wylała się na spodeczek, rzecz to oczywista.
Ech, Koluszki, Koluszki, oazo młodzieńczych zadziwień...
Wzruszyłam się wielce, muszę zatem dopisać te słowa, bowiem odkryłam właśnie Wasze posty, dopisane pod "Maryją", a przed "Tatianą" (jak się zastanowić, brzmi to zgoła dziwnie).
Ob.Ciachu, dziękuję za wyrazy uznania! Oświadczam z całą mocą, że byłam, widziałam, ba! obcowałam nawet werbalnie z Kobietą Wypełzłą, owej nocy, na stacji PKP Koluszki.
Były to czasy, kiedy ledwie parę razy wypuszczono mnie samopas z domu, dopiero zaczynały się te hardcorowe wyprawy rzeźnią (godzina 22.11 - ruszał osobowy w relacji Warszawa Centralna - Zakopane, pod Tatrami lądowało się jakoś po siódmej rano, w sam raz na śniadanie w postaci boskiego omleta z truskawkami, w barze mlecznym na ulicy Kościuszki), dziwne i straszliwe podróże rozklekotanym pociągiem z Warszawy do Pucka i inne apokaliptyczne wydarzenia, w rodzaju kolejowego błąkania się zimową nocą między Przemyślem, Bielsko-Białą, a Krakowem, gdzie ostatnie grosze wydawało się na bilet do muzeum, trwała bowiem właśnie wystawa Witkacego, za to nie było już pieniędzy na jedzenie, więc placki ziemniaczane w barze mlecznym i dwa cudze, nie dokończone, ale bardzo czysto wyglądające naleśniki z serem...
Otóż - to wszystko było jeszcze pieśnią niezbyt zresztą odległej przyszłości. Koluszki były na początku tej drogi i jako takie uderzyły mocno po oczach i po pamięci. Widzę je nieomal z fotograficzną dokładnością.
Kobieta Wypełzła serwowała mi herbatę, tym wprawnym, posuwistym ruchem, który oznaczał, iż zna ona swój zawód i posiada bogate doświadczenie, w sam raz na tyle, żeby okazywać lekką wzgardę każdemu petentowi, szurając mu w nos, czym tam zamówił był pierwej. Na tyle jednak zgrabnie, że ani kropla ze szklanki nie wylała się na spodeczek, rzecz to oczywista.
Ech, Koluszki, Koluszki, oazo młodzieńczych zadziwień...