W jakimś sensie miał rację, bo siekiery nie było. Leokadia uderzyła więc ostrym końcem młotka stolarskiego, najpierw zgodnie z tradycją, przez łeb, od czego zrobiło się więcej zamieszania, niż korzyści. Henryk pokiwał z politowaniem głową, ale przy którymś wychyle, głowa się już nie podniosła. Potem tłukła bardziej metodycznie i nacinała przy stawach zabytkowym sierpem łowickim. Coś się nadal kiwało, ale bardziej drgawkowo, niż wahadłowo. Leokadia pracowała w ciszy, jaka wynikła ze zmiażdżenia Henrykowej górnej szczęki i kompletnego oddzielenia żuchwy. Wreszcie ucichł wszelki chlupot, zapach żelaza przeszedł w odór gotowanych jajek. Ułożyła potem częsci tułowia, organy i kończyny na brezencie, ujęła dłoń Henryka i rzekła:
"Nie wierz, że cię nienawidzę."
Jak to w miłości i w zabijaniu, gaworzyła od rzeczy:
"Bardzo było spokojnie, dobrze zorganizowane, wyglądasz teraz jak mnóstwo młodych ludzi, z całymi rodzinami, z dziećmi, z flagami, w środku Europy, w poważnym czterdziestomilionowym kraju."
"Nie wierz, że cię nienawidzę."
Jak to w miłości i w zabijaniu, gaworzyła od rzeczy:
"Bardzo było spokojnie, dobrze zorganizowane, wyglądasz teraz jak mnóstwo młodych ludzi, z całymi rodzinami, z dziećmi, z flagami, w środku Europy, w poważnym czterdziestomilionowym kraju."